Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

ZGH Bolesław "od kuchni" - zwiedzamy kopalnię i hutę

Katarzyna Ponikowska
Katarzyna Ponikowska
Jak z kamieni wydobytych spod ziemi powstaje czysty cynk? Podejrzeliśmy pracę górników i hutników.

Podziemia Kopalni „Olkusz-Pomorzany”, jedynej kopalni cynku i ołowiu w Polsce, zamieszkuje Skarbnik. Pojawia się jako człowiek – starzec z długą białą brodą i świecącymi oczami lub zwierzę – szczur czy koń. Tak przynajmniej wierzą górnicy, którzy codziennie zjeżdżają około stu metrów pod ziemię. Skarbnik nie tylko strzeże zakopanych skarbów, ale też ostrzega górników przed tąpnięciem, zalaniem czy pożarem. Jednak ostrzega tylko tych pracowitych, wobec górników leniwych i niesolidnych potrafi być mściwy i nieprzewidywalny. Skarbnik to były górnik. Jedni twierdzą, że został w kopalni na zawsze, bo sprzeniewierzył się etyce zawodu. Inni uważają, że nie chciał wracać na powierzchnię, bo tak ukochał pracę pod ziemią.

W okolicach Olkusza górnicy kopią rudę od przełomu XIII i XIV wieku, jeszcze za czasów Władysława Łokietka. Początkowo prace trwały jedynie na powierzchni. Im bardziej jednak górnicy kopali w głąb ziemi, tym większy problem pojawiał się z wodą. Do tego stopnia trudno było sobie z nią poradzić, że w XVI wieku eksploatacja przeżywała poważne trudności. Rozwiązaniem stało się wybudowanie szeregu sztolni odwadniających, które odprowadzały nadmiar wody do rzek Białej Przemszy i Sztoły. Dzięki temu nastąpił rozkwit górnictwa. Aż do kryzysu ekonomicznego w okresie międzywojennym, kiedy całkowicie zaniknęło, a kopalnie zostały zalane. Odtopiono jest dopiero po 1940 roku, kiedy Niemcy szukali na tych terenach rud żelaza. Uruchomiono część starych kopalni i wybudowano nowe: Bolesław, Olkusz i „Pomorzany”, która po częściowym połączeniu z kopalnią Olkusz jako jedyna funkcjonuje do dziś pod nazwą „Olkusz-Pomorzany”.

Kopalnia „Pomorzany” ukryta jest w lesie. Jadąc od Olkusza ruchliwą drogą krajową nr 94 łatwo przegapić zjazd. – Drugie światła za Olkuszem – tłumaczy pani z sekretariatu Zakładów Górniczo-Hutniczych. Rzeczywiście! Kilkaset metrów za skrzyżowaniem naszym oczom ukazuje się okazały szyb Dąbrówka.

Czas pod ziemię! Wcześniej jednak kierujemy się do łaźni, gdzie dostaję flanelową koszulę w kratkę oraz robocze spodnie i bluzę – są obszerne, żeby nie krępowały ruchów. Do tego gumowce, kask ochronny, rękawice i okulary. To jednak nie wszystko. Niezbędna jest również latarka, którą oświetli nam drogę oraz pochłaniacz tlenku węgla. – W razie pożaru otwieramy urządzenie, wkładamy gumową końcówkę do ust i oddychamy trzymając ją w zębach – instruuje mnie Paweł Grzebinoga, naczelny inżynier kopalni i mój przewodnik. Na szczęście nie często się przydają. – W ostatnich latach nie były używane, chyba, że na ćwiczeniach – uspokaja Grzebinoga.

Wsiadamy do białego terenowego land rovera i podjeżdżamy nim pod pochylnię Upadowa Franciszek. Służy ona do zjazdu maszyn górniczych oraz załogi. Nie musimy nawet wysiadać z auta. Dyspozytor otwiera wielką, żółtą metalową „tamę”. Jesteśmy w środku. Jedziemy kilka kilometrów. Dojeżdżając do ciężkich gumowych kurtyn, które zastępują pod ziemią bramy, sygnalizujemy to klaksonem. Podobnie na skrzyżowaniach. – W ten sposób dajemy znać, że jedziemy. Możemy się przecież natknąć na inny pojazd lub idącego górnika – wyjaśnia Grzebinoga.
Bo w kopani przecina się ze sobą setki wąskich nieoświetlonych tuneli, często na dnie wypełnionych wodą, co daje uczucie, jakby jechało się środkiem rzeki. W sumie pod ziemią jest kilkaset kiometrów wydrążonych „chodników”. Każdy ma swój numer i wszystkie są do siebie bardzo podobne. Ale górnicy je rozpoznają. - Po ułożeniu belek, po zakrętach, po ścianach. Można kogoś wywieźć w głąb kopalni z zawiązanymi oczami, a i tak znajdzie drogę z powrotem – zapewnia Adam Karoń, kierownik oddziału.

Górnicy zaczynają pracę o godz. 6. Na jednej zmianie jest ok. 400 osób. W sumie pod ziemią zatrudnionych jest około 1000 osób. Co ciekawe, na dole nie pracuje żadna kobieta. Czemu? – Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Może praca jest tu zbyt ciężka? – zastanawia się Grzebinoga. Górnicy pracują w 30-osobowych oddziałach górniczych, nad którymi czuwa sztygar, ich szef.
Praca pod ziemią w niczym nie przypomina tej sprzed kilkunastu lat. Jest między innymi o wiele bezpieczniejsza. – Kiedyś górnicy pracowali siłą mięśni, kilofami i łopatami. Dziś zastąpiły ich maszyny – wyjaśnia mój przewodnik. Rzeczywiście, co chwilę mijamy dziwaczne pojazdy z grubymi kołami – ładowarki, wozy kotwiące i wiertnicze, maszyny odstawcze. Są nowoczesne, klimatyzowane, o ograniczonej emisji spalin.

Jedna z nich nawierca otwory w ścianach, tzw. „przodkach”, które będą wypełniane materiałem wybuchowym. Potem następuje tzw. „odstrzał”. Elementy wysadzonej ściany są wybierane przez kolejną maszynę (na raz potrafi udźwignąć 14 ton) i odwożone do specjalnych zbiorników. Stamtąd trafiają do wagonów wywożących urobek i dalej do tzw. skipu, który wyjeżdża na powierzchnię. Rocznie wydobywa się tu 2,4 mln ton rudy cynku i ołowiu.

Zapasy niestety się kończą. Od 1974 roku wydobyto już z kopalni „Pomorzany” 80 mln ton rudy. Szacuje się, że jest jeszcze ok. 12 mln ton. To oznacza, że w 2016 roku kopalnia może być całkowicie wyeksploatowana. – Cały czas szukamy nowych złóż. W latach 2009-2012 wykonaliśmy w tym celu ok. 90 otworów, jednak tylko 11 wykazało złoża o odpowiedniej koncentracji cynku i ołowiu – nie ukrywa Grzebinoga.

Koniec pracy pod ziemią. Teraz ruda trafia do Działu Przeróbki Mechanicznej, gdzie wzbogaca się cynk (kamień z rudy jest wykorzystywany potem w budownictwie). Powstały w ten sposób koncentrat, który z wyglądu przypomina ciemny piasek, jest transportowany do huty w Bukownie. Sam teren huty robi wrażenie. Na kilkudziesięciu hektarach wznoszą się ogromne konstrukcje rur, pieców i kominów. W sumie pracuje tu 430 osób.

Huta zużywa ok. 140 tys. ton koncentratów w ciągu roku. - Kiedyś Zakłady były samowystarczalne. Dziś mamy zaledwie 65 proc. własnego koncentratu. Żeby utrzymać produkcję na tym samym poziomie, 35 proc. musimy dokupować – wyjaśnia Mirosław Fatyga, kierownik działu technologicznego, który oprowadza mnie po terenie huty.
W pierwszej kolejności koncentrat trafia do Prażalni i Fabryki Kwasu Siarkowego. W wielkim piecu fluidalnym, który raz rozpalony pracuje praktycznie przez cały rok, wypraża się gazy zawierające dwutlenek siarki. Z niego powstaje kwas siarkowy, który jest sprzedawany i wykorzystywany w branży spożywczej, chemicznej czy metalurgicznej. W ciągu roku produkuje się go 130 tys. ton. – Powstaje też para, która jest wykorzystywana w 100 proc.: do ogrzewania i produkcji energii elektrycznej – zauważa Fatyga.

Wytworzony w wyniku prażenia koncentratu tlenek cynku kierowany jest do ługowni. Tu powstaje czysty roztwór siarczanu cynku, który wygląda jak woda. – Ale jest 1,5 razy cięższy – zaznacza Fatyga. Nad wszystkim czuwa nowoczesny system sterowania. – Wszystkie parametry można zmieniać w komputerze, kiedyś robiło się to ręcznie – wyjaśnia Mirosław Fatyga.
Po oczyszczeniu roztwór trafia do hali wanien (jest ich w sumie 528), gdzie przez 24 godziny pod wpływem prądu cynk osadza się na katodach. – Podczas produkcji zużywamy na dobę tyle prądu, co cały Kraków – zauważa mój przewodnik.
Osad, który ma formę dużych sztywnych płatów, jedzie do odlewni. Trzeba go przetopić, żeby miał formę metalu. Odbywa się to w temperaturze 500 stopni Celsjusza. Nic dziwnego, że w odlewni jest tak gorąco, że trudno wytrzymać. – Proszę nie dotykać, mogą mieć temperaturę nawet 350 stopni – ostrzega Fatyga wskazując na gotowe stopy cynku.
To ostatni etap naszej wędrówki. Cynk (na rok huta produkuje 75 tys. ton) układany jest w pakiety, pakowany i transportowany do odbiorców. – Ma zastosowanie w wielu branżach. Dziś cynkuje się praktycznie wszystko – kwituje Fatyga.

Katarzyna Ponikowska

emisja bez ograniczeń wiekowychnarkotyki
Wideo

Strefa Biznesu: Czterodniowy tydzień pracy w tej kadencji Sejmu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: ZGH Bolesław "od kuchni" - zwiedzamy kopalnię i hutę - Olkusz Nasze Miasto

Wróć na olkusz.naszemiasto.pl Nasze Miasto