Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

75. rocznica katastrofy kolejowej w Barwałdzie Średnim. Największej w historii Polski, zginęło 130 osób

Bogumił Storch
Bogumił Storch
narodowe-archiwum-cyfrowe
Przez lata nie pamiętano o tym wydarzeniu. Dopiero 15 lat temu postawiono pomnik ofiarom największej pod względem liczby ofiar śmiertelnych kolejowej katastrofy w Polsce. Wydarzyła się ona 75 lat temu podczas II wojny światowej w Barwałdzie Średnim koło Kalwarii Zebrzydowskiej. Dokładna liczna ofiar śmiertelnych nie jest znana: przypuszcza się, że wyniku zderzenia zginęło około 130 osób, a ponad 100 zostało rannych. Biorąc pod uwagę liczbę ofiar śmiertelnych była to najtragiczniejsza katastrofa kolejowa w historii polskich kolei.

Zaczyna brakować Ukraińców. Część pracodawców jest w stanie płacić więcej pracownikom z Ukrainy niż Polakom- mówi ekspert

W czwartek przy pamiątkowym obelisku upamiętniającym katastrofę kolejową w Barwałdzie Średnim stanęły poczty sztandarowe, złożono kwiaty, a lokalni samorządowcy wygłosili okolicznościowe przemówienia.

- Dobrze, że w końcu o tym się mówi, bo to ważne wydarzenie. Starsi pamiętają, ale wielu młodych nic o tym nie wie - mówią mieszkańcy wsi. - W szkołach o tym nie uczą, ale przynajmniej takie uroczystości nakierują uwagę uczniów na te straszne wydarzenia, które przeżywali pradziadkowie i dziadkowie - podkreślają.

24 listopada 1944 roku, pociąg osobowy relacji Zakopane-Kraków zderzył się z pociągiem wiozącym zaopatrzenie dla niemieckiego wojska.

Zginęło wtedy ok. 130 osób, a ponad 100 kolejnych zostało rannych. Stalowe lokomotywy w chwili zderzenia rozpadły się na metalowe kawałki, które cięły ludzi jak noże. Całkowicie zniszczone zostały dwa pierwsze wagony osobowe, które były zrobione z drewna.

- Mama mi mówiła, że z tych pierwszych wagonów przeżyła tylko gęś, którą jakaś kobieta kupiła na targu i wiozła do swojego gospodarstwa - opowiada jeden z mieszkańców.

W Barwałdzie Średnim wielu osobiście odczuło tę katastrofę. Jedni opłakiwali członków rodziny, sąsiadów i znajomych, bo pasażerami byli głównie mieszkańcy Kalwarii, Wadowic oraz okolicznych wsi, a także Krakowa.

Inni, choć była jeszcze wojna i każdy bał się oddziałów niemieckiego okupanta, od razu rzucili się ratować rannych. Z biegiem lat naoczni świadkowie wymierali, ale przekazywali relację z tamtych czasów swoim potomkom.

- Wiem tylko tyle, co mi dziadek przed śmiercią opowiedział. Nie ma z tego zdarzenia zdjęć, filmów. Tylko wspomnienia zostały - wspominają mieszkańcy.

Władze niemieckie pomimo zbliżającego się frontu z pewnością prowadziły śledztwo w tej sprawie, jednak żadne dokumenty ani zdjęcia nie zostały do dziś odnalezione. Nigdy nie udało się ustalić dokładnej liczby ani listy ofiar katastrofy i zapewne nie będzie to możliwe bez dostępu do niemieckich archiwów. Prawdopodobnie zginęły 134 osoby. Zwłoki składano w dworskiej stodole w Barwałdzie Górnym. Rannych wożono do małego szpitala zakonnego ojców bonifratrów w Zebrzydowicach i do przedwojennego szpitala powiatowego w Wadowicach.

Pomoc miejscowej ludności udzieloną wtedy poszkodowanym można uznać w tamtych warunkach za bohaterską.

- Przy ograniczonej komunikacji i w warunkach okupacyjnych odpowiednie służby nie mogły od razu dotrzeć do miejsca wypadku. Dopóki nie przyjechali żandarmi, którzy zajęli się rannymi, to ludzie ze wsi ich ratowali. Z rozbitych wagonów wyciągali nieprzytomnych poszkodowanych. Tych mniej rannych zabierali do siebie do domów - relacjonują miejscowi. - Inni przynosili siano, by ogrzać tych, których nie można było przewozić, bo to była późna jesień, było już mroźno i mogliby tam zamarznąć - dodają

Pamięć o tym wydarzeniu odżyła tak naprawdę dopiero z inicjatywy prof. Andrzeja Nowakowskiego, historyka kolei i autora książki o tej katastrofie. To dzięki niemu zachowały się wspomnienia Tadeusza Szczura, który w 1944 roku miał 16 lat.

Choć siedział pomiędzy drugim a trzecim wagonem, przeżył wypadek z zaledwie złamaną ręką i nogą. „Wracałem ze szkoły w Kalwarii do Wadowic. Samego zderzenia nie pamiętam, bo straciłem przytomność. Dopiero później wyciągnięto mnie z wraku wagonu i udzielono pomocy” - opowiadał.

Katastrofa ma jeszcze jedną ofiarę, o której mniej się pamięta. To dyżurny ruchu z Kalwarii - Lanckorony, którego obarczono winą za wpuszczenie dwóch pociągów na ten sam tor. Jeszcze tego samego dnia, doraźnym wyrokiem sądu, został uznany za winnego spowodowania wypadku i skazany na śmierć (został rozstrzelany następnego dnia na terenie obozu w Oświęcimiu). Takie były okupacyjne realia.

24 listopada 1944 roku po godzinie 15:00 na linii kolejowej nr 117 (odcinek Kalwaria Zebrzydowska-Wadowice) około 300 metrów w kierunku wschodnim od obecnego przystanku Barwałd Średni (ten powstał dopiero w 1993 roku) w aktualnym kilometrze 7,323 przepełniony pociąg osobowy relacji Zakopane-Kraków (został skierowany okrężną drogą przez Wadowice-Spytkowice z powodu uszkodzenia przez partyzantów szlaku Kalwaria-Skawina) zderzył się w Barwałdzie czołowo z transportem wojskowym.

Profesor Andrzej Nowakowski szczegółowo to opisał w broszurze pod tytułem "Z dziejów wadowickiej kolei (1887-1999)" wydanej w 1999 roku w Wadowicach, opierając się na relacji Gustawa Studnickiego, który ten temat poruszył w swojej monografii barwałdzkiej:

"Nie byłoby tej katastrofy, gdyby pociąg osobowy zatrzymał się na stacji Kalwaria Zebrzydowska, lecz na odcinku do Wadowic postój nie był planowany. Kiedy dyżurny ruchu w Kalwarii Zebrzydowskiej zorientował się, że popełnił błąd, zasygnalizował konieczność zatrzymania pociągu przy pomocy czerwonej chorągiewki, lecz zostało to zbagatelizowane przez obsługę pociągu osobowego. Co prawda, wysłano za nim parowóz, który gwizdami wzywał do zatrzymania się, lecz ta wiadomość nie dotarła do maszynisty, względnie nie zdołał on dogonić pociągu osobowego. Natomiast jadący z przeciwległego kierunku transport wojskowy z Wadowic do Kalwarii otrzymał rozkaz "A" - bez zatrzymywania się na stacjach pośrednich.

Tymczasem transport wojskowy minął stację w Kleczy Górnej, kiedy uświadomiono sobie grożące niebezpieczeństwo. Zderzenie czołowe obu pociągów nastąpiło na odcinku toru o małej widoczności. Pociąg osobowy był przeładowany, posiadając w składzie stare austriackie "drewniaki" z lat 1911-1918. Transport wojskowy był złożony z nowych, solidnych pulmanów. Toteż skład cywilny został niemal doszczętnie zniszczony, a skład wojskowy nie uległ większym zniszczeniom.

Akcja ratownicza była niezwykle utrudniona. Na miejsce zdarzenia przybyły jedynie dwie karetki i trzech lekarzy. Brakowało noszy i sanitariuszy. Brakowało również środków opatrunkowych, zaś ludność darła swe prześcieradła na bandaże. Zidentyfikowane ofiary tragedii były w większości Polakami w pociągu osobowym (większość Niemców ocalała). Rannych umieszczono w szpitalu w Wadowicach, Andrychowie i Zebrzydowicach oraz w polowym lazeracie wojskowym, mieszczącym się w szkole powszechnej w Kalwarii. Ostatniej posługi umierającemu udzielali kapłani z nowo powstałej parafii kalwaryjskiej: proboszcz ks. Józef Zwardoń oraz wikarzy, księża - Jan Miranów i Ignacy Lang."

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: 75. rocznica katastrofy kolejowej w Barwałdzie Średnim. Największej w historii Polski, zginęło 130 osób - Gazeta Krakowska

Wróć na wadowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto