Roman Kieroński to najbardziej rozpoznawalny w Tarnowie komentator sportowy i dziennikarz od wielu lat związany z „Gazetą Krakowską”. Widać go niemal na wszystkich zawodach, które rozgrywane są w mieście. Ale Kieroński ma na koncie także komentowanie nawet imprez rangi mistrzostw Polski, Europy czy świata.
Do „Koła Fortuny” zgłosiła go Sabina Podlasek - na co dzień siatkarka Grupy Azoty PWSZ Tarnów. I to ona wypełniła za niego wszystkie ankiety. Na początku roku w Warszawie odbył się casting. Chęć udziału w teleturnieju wyraziło 40 tys. osób. Spośród nich wyselekcjonowano dwie grupy po 50 osób. Rozpoczęły się eliminacje. - W ciągu kwadransa mieliśmy rozwiązać 30 długich haseł. Szczerze powiedziawszy, były one trudniejsze niż te, które później są w programie. Rozwiązałem dwadzieścia siedem z nich - chwali się Roman Kieroński.
Z kamerą za pan brat
Kolejnym etapem selekcji były próby kamerowe. Wszyscy ze studia wychodzili po mniej więcej minucie. Nasz człowiek zabawił tam prawie kwadrans. Uciął sobie bowiem dłuższą pogawędkę z ekipą pracująca na planie. Wszak sam ma bogate doświadczenie z pracy na wizji w nieistniejącej już tarnowskiej telewizji kablowej.
Na pożegnanie pan Roman usłyszał, żeby czekać cierpliwie na telefon. Czas oczekiwania? Około siedmiu miesięcy. Ale w jego przypadku znacznie się skróciło, bo połączenie z telewizji odebrał już po niespełna 50 dniach. We wtorek, 2 kwietnia odbyło się nagranie.
Najpierw makijaż, później krótka pogawędka z Rafałem Brzozowskim, który prowadzi program. Okazało się, że mają wspólne zainteresowania i pasje. - Pożartowaliśmy trochę. Rafał kończył AWF, był zapaśnikiem. Spodobało mu się moje stwierdzenie, że wiem, czemu nie nosi krawata. Bo to zabroniony chwyt w tej dyscyplinie sportu - opowiada Roman Kieroński.
Do stolicy pojechał w towarzystwie córki i tajemniczej „wicenarzeczonej”, jak przedstawił swojego drugiego kibica. Owa młoda dama okazała się być jedną z tarnowskich siatkarek. W końcu klaps i... start. Samo nagranie trwało godzinę. Co chwilę przerwa na poprawki makijażu. Nasz bohater rywalizował z dwoma paniami. Organizatorzy ustawili go w środku. Zaczął od wysokiego „c”. Wygrał pierwszą rundę. Zainkasował 500 złotych i zestaw gier planszowych.
Kaprysy fortuny
- Początek rzeczywiście miałem dobry. Przy dwóch pierwszych kategoriach uśmiechnęła mi się gęba. Bo to były moje tematy. Sport i media. Cóż, potem fart się skończył - wzdycha.
W kolejnych rundach „zaliczył” bankruta i stratę kolejki. Przy okazji ciężko było mu dojść do głosu. Choć znał kolejne hasła, ubiegały go konkurentki. Finałową rozgrywkę przyszło mu oglądać z trybun.
Telewizja od kuchni
Realia teleturnieju wyglądają nieco inaczej, niż widzą to telewidzowie. Poruszanie ciężkim kołem wymaga trochę krzepy. Sama tablica, na której wyświetlane są litery i hasła to kilkunastometrowy telebim. Od kręcenia głową może rozboleć szyja I ciągłe skupienie. Kieroński był zły na siebie, gdy podczas jednej z konkurencji zamiast wcisnąć przycisk na pulpicie, podniósł rękę. Niczym uczeń w szkole. Stracił być może przez to szansę na to, by zdobyć kolejne nagrody.
Roman Kieroński nie ukrywa, że po „Kole Fortuny” na powrót połknął bakcyla telewizyjnego. Już planuje podbój następnych teleturniejów.
- Nie będę hipokrytą. Gdyby po programie wpadło mi kilka tysięcy na konto, nie byłbym smutny. Ale frajda przy takich programach jest duża. Myślę o tym, żeby się zgłosić do „Jeden z dziesięciu”. Lubię oglądać ten program - mówi.
Nagrody rzeczowe już rozparcelował. Cztery pudełka z grami planszowymi dostały się córce, która na co dzień jest nauczycielką. Kosz ze słodyczami trafił natomiast w ręce Sabiny Podlasek, od której to wszystko się zaczęło.
Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?